Tak sobie czytam i czytam i widzę, że nie ja jedna mam wątpliwości co do przyczyny śmierci Bruce'a. Kiedy obejrzałam "Tajemnicę śmierci Bruce'a Lee" bardzo wkurzyło mnie kilka faktów - przede wszystkim, dlaczego tak długo czekali z wezwaniem karetki, lekarza zawołano dopiero po tym jak ta cała Betty przez 30 minut nie mogła go obudzić. Po drugie - lekarz Bruce'a wręcz ostentacyjnie twierdził, że to raczej nie lekarstwo mu zaszkodziło. Poza tym, jest jeszcze fragment w którym Dan Inosanto mówi, że gdy odkrył w szpitalu ciało Bruce'a - ten miał pięści i stopy zaciśnięte tak jakby dostał jakiegoś ataku - powiedział też, że w dzieciństwie Bruce miał atak padaczkowy. Dlaczego ten wątek nie został zbadany - tylko tłucze się ten temat o jego uzależnieniach...? No i jest jeszcze jedno zdjęcie - ze szpitala - gdzie Bruce leży już martwy, ale widać, że jest opuchnięty, spocony i ma cierpienie na twarzy. Nie mogę się pozbyć tego widoku, bo raczej jego twarz do tej pory kojarzyła mi się z uśmiechem i skupieniem przed walką.
Powstało milion dokumentów, ale żaden tak do końca nie wyjaśnia jego śmierci - nie wierzę w marychę, ani w haszysz, a już tym bardziej w kokainę. jestem skłonna bardziej przychylić się do tego, że jednak miał jakąś niewykrytą chorobę neurologiczną, która pod wpływem stresu i przeciążeń organizmu - wygrała z Małym Smokiem.
Bruce jest moim idolem już od ponad 20 lat. Uwielbiam go w filmach i uwielbiam słuchać jego głosu w wywiadach. Jest taki kojący. Cieszę się, że żył, że dał światu siebie - szkoda tylko, że świat jakoś dziwnie o nim zapomina.
Chylę czoła przed Mistrzem!
I żałuję, że nigdy nie będzie mi dane poznać go osobiście.